Wczoraj udało mi się wreszcie spokojnie obejrzeć Wszystkie odloty Cheyenne’a. Jakoś wcześniej nie widziałam dokładnie początku i jak to zwykle bywało zawsze oglądałam od tego samego momentu. Błąd. Ponieważ, w tym przypadku każda scena jest ważna.
Film na pierwszy rzut oka dziwny. Zanim się przyzwyczaimy do jego nietuzinkowości ujmie nas szczerość postaci. Prosta historia a wciąga. Nic się nie dzieje ale czekamy. Czujemy, że prosta historia wcale nie będzie taka prosta i słusznie. Cheyenne nie jest przecież łatwy do ogarnięcia.
Osobliwy Cheyenne były rockmanem wyglądem do złudzenia przypominający Roberta Smith’a oprócz specyficznego głosu, spowolnionej artykulacji i zawieszonej w jednej minie twarzy. Żyje według własnych zasad wraz z równie osobliwą żoną. Zrezygnował z kariery muzyka i wiedzie spokojny żywot w wielkim domu. W dostatku i pozornej stabilizacji. Spośród wielu atrakcji ma basenem bez wody, czarnego psa z białą tubą na szyi („tylko żona się nim zajmuje”) i kilkoro oryginalnych znajomych z którymi toczy niebanalne rozmowy, które niewątpliwie są atutem tegoż filmu.
Chociaż dzień upływa mu na spotkaniach z mniej lub bardziej widocznym sensem i choć rozmowy wydają się lekkie a nawet śmieszne – jego egzystencja emanuje smutkiem. Cheyenne cierpi. Umiarkowanie ale jednak. Dopiero wiadomość o śmierci dawno niewidzianego ojca przestawia historię na inne tory. Nagle spokojne życie zamienia się w zawiłą spiralkę tajemnic, zagadek, niespodzianek wyzwalających drzemiące w Cheyenne psychoanalityczne zdolności.
Podoba mi się spokój. Spokój wypływa z każdego kadru. Zastyganie. Nastrój błogostanu.Ten spokój buduje i odpręża ale nie usypia, ukrywa skutecznie rozpacz pod grubą warstwą makijażu.I pomaga zrozumieć zaskakująco logiczne treści. Zdjęcia przesycone żółcieniami też są wyjątkowe kontrastują z czarnym płaszczem. Mijane pola kukurydzy, autostrada, stacja, długi wydech… Indianin do podwózki… wolno, wolno przesuwające się obrazy, bez zbędnych komentarzy. Jeśli czegoś nie rozumiesz, twój problem. Uwielbiam takie rzeczy. Scena z modelką wystylizowaną na lata siedemdziesiąte w białych kozaczkach kiwająca się w rytm Talking Heads to jeden z wielu wyrafinowanych smaczków tego filmu.